niedziela, 6 września 2015

Dobra Dusza - rozdział II, cz. 2

Przepraszam, że dodaję rozdział w niedzielę, bo zawsze dodawałem w sobotę. Ale moja mama miała urodziny i przez cały dzień nie miałem na nic czasu. Jestem jednak bardzo zadowolony, bo fragment, z którym dzisiaj przychodzę należy do moich ulubionych. Dużo przyjemności sprawiło mi napisanie go. Zapraszam! 

   Elane powstrzymywała się, żeby nie zacząć biec. Była wysoko urodzoną elfką, prawie księżniczką i doskonale wiedziała, co wolno jej robić, a czego nie wypada. Bieganie po mieście i zwracanie na siebie uwagi zdecydowanie należało do tej drugiej kategorii. Nie mogła się jednak oprzeć. Od przedwczorajszej rozmowy z Totamonem ani razu jeszcze nie udało się jej spokojnie przejść drogi dzielącej ich domy i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt nie robi jej z tego powodu jakiś specjalnych wyrzutów. Kilka razy zaledwie jacyś ludzie obejrzeli się za nią, kiedy na nich wpadła, ale tak to zwykle nie odrywali nawet oczu od swoich codziennych spraw. 
   Marline zawsze utrzymywała, że nie ma o magii pojęcia, a z Totamonem uczyniła prawdziwy cud. Tylko potężne czary mogły to serce z kamienia przemieć w zdolne do czułości. Elane do tej pory miała nadzieję, że wkrótce sama to osiągnie swoim wdziękiem i osobistym urokiem, jednak zauważywszy, że przyjaciółka wykonała za nią całą robotę, nie zamierzała w jakikolwiek sposób protestować. Miłość to miłość. Naturalna czy magiczna, zawsze taka sama. Nie liczy się przecież powód, kto by się przejmował takimi przyziemnymi sprawami. Elane miała myśli zaprzątnięte czymś zupełnie innym, niż rozwodzenie się z jakich to pobudek Totamon zmienił zdanie. 
   Przez te dwa dni, które prawie w całości spędziła z księciem zdążyła się niemało o nim dowiedzieć. Ze zdziwieniem przyjęła do wiadomości, że kochał ją już od dawna, ale nie sądził, że ona odwzajemnia jego uczucia. To pewnie te zaklęcia Marline musiały wpoić mu do głowy takie myśli. Elane słyszała o zaklęciach, które były w stanie zmienić człowiekowi myśli. To zaawansowana i niebezpieczna magia. Niewielu czarodziejów się do niej uciekało, gdyż mogła wywołać wielkie szkody, bo wymagała dość dużej precyzji i doświadczenia. 
   Szkoda, że był taki nieśmiały. Wczoraj wieczorem Elane musiała w końcu sama go pocałować, bo nie mogła już wytrzymać aż on to w końcu zrobi. Smakował pomarańczami. Spodziewała się tego, przecież chwilę wcześniej zajadali się nimi, oblizując palce mokre od soku. Elfka wolałaby jednak, żeby to on pierwszy ją pocałował. To byłoby znacznie bardziej na miejscu.
   Elane była wychowana w dość staromodnym obyczaju. Jej matka, Alaniel, zawsze powtarzała, że kobiety są stworzone po to, by być kochane przez mężczyzn, lecz musi uważać, bo chłopcy często nie potrafią zahamować swoich żądz. 
   - Musisz być silna, moja mała Elane, silniejsza ode mnie. - Dziewczyna przypomniała sobie, jak matka dyskretnie otarła łzę. Zawsze twierdziła, że wszystkie swoje trzy córki kocha tak samo mocno, jednak życie pokazało, że Sariel, najmłodsza z nich jest traktowana przez matkę zupełnie inaczej.
   - Jestem silna, mamusiu, nie widzisz? - pytała malutka elfka, podnosząc do góry swojego białego misia udając, że sprawia jej to wiele trudu. - Jestem czarodziejką, czarodziejką jak ty!
   - Mężczyźni są okrutni dla swoich kobiet, więc lepiej dla ciebie, jeśli nauczysz się przed nimi bronić. - Alaniel ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Mała Elane nie wiedziała wtedy dlaczego. Pewnie tęskniła za ojcem. Od jego śmierci prawie wcale się nie uśmiechała.
   Dzisiaj, po latach wiedziała już, że świat nie jest taki kolorowy, jak się mogło małemu dziecku wydawać. Jej ojciec, Revon został zamordowany przez swoją własną żonę, kiedy Elane miała 4 lata. Nikt nie wiedział co wtedy w niego wstąpiło. Karia chwyciła młodszą siostrę za rękę i uciekły do ogrodu, ale Sariel była jeszcze zbyt malutka by móc uciekać. Matka chwyciła ją w ramiona.
   - Daj mi dziecko. - Ton głosu ojca był zimny jak lód. Elane jeszcze nigdy nie słyszała, żeby mówił do kogoś w ten sposób. - Dawaj i będzie po sprawie!
   - Revon przestań! - wołała Alaniel. Głosy rodziców aż nazbyt dobrze słyszane były w ogrodzie. Chociaż dziewczynki były wtedy malutkie, zapamiętały każde słowo z tamtej wymiany zdań. - To nasze dziecko, nasza mała Sariel! Tak się cieszyłeś, kiedy przyszła na świat, co w ciebie wstąpiło?
   Więcej słów nie było. Dziewczynki schowane w zaroślach ogrodu usłyszały jeszcze tylko krzyk matki, a potem mrok nocy rozświetliła błyskawica. Siostry natychmiast zrozumiały co się stało. Nie usłyszą już jego śmiechu.
   - Nigdy nie możesz użyć czaru przeciwko twojemu mężczyźnie – mawiała potem matka. - Nie ważne, jak bardzo byłby napalony na ciebie. - Elane pomyślała teraz, że Alaniel nie powinna jej tego mówić w tak młodym wieku. Dzięki matce, dziewczyna szybko wkroczyła w dorosłość. Ale za to w późniejszym życiu ani razu nie poczuła, że jakoś szczególnie brakuje jej ojca. - Bo go skrzywdzisz i będziesz żałowała do końca życia. Dlatego musisz umieć się bronić.
   Elane odrzuciła wspomnienia z dzieciństwa. Totamon nie był taki. Była pewna, że nigdy nie będzie musiała bronić się przed nim ani magią, ani orężem. Chociaż wcale nie była z tego dumna. Totamon nie skrzywdzi jej z powodu swojej nieśmiałości. Wolałaby, żeby tym powodem była miłość. Z drugiej strony, nawet go nie znała. Kilka dni temu był zupełnie innym człowiekiem niż teraz. Ludzie nie zmieniają się tak gwałtownie. Z wycofanego nudziarza w tak nagle chętnego do miłości? Mimo, iż bardzo pragnęła, aby było inaczej, nie miała złudzeń, że nie jest z nią w pełni szczery. 
   Elane zaniepokoiła się trochę, ale nie wiedziała dlaczego. Palladyn, widząc ją, stanął na baczność, przestając zagradzać przejście swoją włócznią. Elane nawet lubiła tych milczących żołnierzy. Byli osobistą gwardią króla, zawsze gotową, by oddać życie w jego obronie. Dzielnie pełnili wartę, obojętni na rozgrywające się dookoła wydarzenia, całkowicie oddając się swojemu zadaniu. Jeśli nadszedłby jednak czas wojny, stanęli by w obronie kraju, któremu służą i walczyliby zaciekle do ostatniej kropli krwi. To właśnie dlatego są tak ważni dla króla. Ale nigdy nie będzie żadnej wojny. Nikt nigdy nie zaatakuje Mizurii, bo nie ma kogoś takiego. Palladyni i ich posłannictwo są tylko przykrą mistyfikacją. Chociaż z drugiej strony, być może naprawdę coś się działo, a ona nie miała o tym pojęcia. To by nawet było na miejscu, świadczyłoby, że niedopuszczone do widoku publicznego informacje są naprawdę tajne. Już wiedziała, że powodem jej niepokoju byli milczący żołnierze..
   - Dlaczego pilnujecie wejść? - zapytała, nie licząc na udzielenie odpowiedzi. Oni nigdy nie odpowiadali. Jeśli nie zareagują, zapyta kogoś w pałacu.
   Mężczyzna skupił na elfce swój wzrok. Przez otwory w srebrnej masce spoglądały na nią brązowe oczy. Elane miała wrażanie, że lustrują jej duszę. Może rzeczywiście to robił? Lustracja nie była jakoś specjalnie zaawansowaną magią, a oni na pewno byli jej uczeni. Ten człowiek na pewno wiedział do kogo przyszła. Zresztą, jakby zapytał, to nawet nie próbowałaby kłamać. Umięśniony tors falował zdradzając każdy jego oddech. Dziewczyna niemal słyszała bijące w nim serce. 
   - Takie mamy rozkazy, pani. - Pierwszy raz w życiu słyszała głos palladyna. Nie różnił się zbytnio od głosów innych mężczyzn, których znała. Wyprany był tylko z wszelkich emocji. 
   Elane kiwnęła tylko głową, dając mu do zrozumienia, że zrozumiała, po czym jego wzrok ponownie powędrował w górę. Dobrze, że wchodziła jednym z bocznych wejść. Dzięki temu udało się jej ominąć całą plątaninę oficjalnych komnat i korytarzy. Pokoje Totamona były całkiem blisko. Już wkrótce ponownie go zobaczy.

   Kilka oburzonych kobiet wyszło ze świątyni, szepcząc do siebie coś o złych manierach tych nowych kapłanów i o braku poszanowania dla modlitwy. Vaeria właśnie kazała Edgarowi i Dorianowi opróżnić świątynię z wiernych. Mieli uprzejmie poinformować o zbliżającej się wizji, które dość często ją ostatnio nawiedzały. Będzie musiała ich napomnieć. Takie zachowanie wiernych było niewskazane, a jej nowicjusze byli za to odpowiedzialni. 
   Czerwonooka czarodziejka była dumna, że umacnia wiarę swoich rodaków. Oczami wyobraźni widziała ich, sterczących za zamkniętymi drzwiami i usiłujących usłyszeć choćby najbardziej mglistą aluzję dotyczącą przyszłości. Oczywiście żadnych wizji nie było, ale ani wierni, ani nowicjusze nie powinni o tym wiedzieć. Arcykapłanka czuła się za nich odpowiedzialna. Przecież jakby nagle oświadczyła, że żadnych wizji nie ma i nie było, to w Ordis nastąpiłby wielki kryzys wiary, a Gavius na pewno nie byłby z tego zadowolony. Vaeria wiedziała, że gdyby król usłyszał o tym małym kłamstwie, na pewno wybaczyłby jej, a nawet pochwalił, że tak miłosiernie dba o swoich rodaków ryzykując przy tym utratę dobrej opinii o sobie.
   Rzekome wizje były też idealnym sposobem utrzymywania karności wśród nowicjuszy. Kapłanka szczerze ich nie znosiła. Chociaż starannie dobierała młodzież, która ma zostać poświęcona na służbę w świątyni, nowicjusze i tak dawali się jej we znaki. Wizje często niosły ze sobą groźne wyładowania magiczne. Chłopacy wiedzieli, że rozzłoszczenie Vaerii mogłoby skutkować niezwykle uciążliwą i długotrwałą wizją. 
   Nagle drzwi do świątyni uchyliły się. Czerwonooka czarodziejka już zaczęła wymyślać karę, jaką ześle na nieposłusznych nowicjuszy. Przecież mieli czekać na zewnątrz i pilnować, by nikt jej nie przeszkadzał. W tym momencie w progu ukazała się Hivarra.
   - Księżna? Nie spodziewałam się ciebie tutaj. - Kobieta była szczerze zaskoczona jej obecnością. Szybko zamknęła pokrywę dymiącego kadzidła, wiedząc o wrogim nastawieniu Hivarry dla tego zapachu.
   - Czyżby? Dobrze wiesz, że pojawiam się zawsze tam, gdzie widzę zagrożenie dla władzy mego ojca. - Bystre, błękitne oczy szybko obiegły komnatę, zatrzymując się na poczerniałych ścianach. Jej czoło zmarszczyło się nieznacznie. - Trzeba będzie tu odmalować ściany. Mogłaś powiedzieć wcześniej, że są takie okopcone. Najlepiej byłoby poszerzyć świetlik żeby więcej dymu mogło wydostawać się na zewnątrz.
   Vaeria spojrzała na nią podejrzliwie, po czym gestem wskazała jej jedną z ławek stojących pod ścianą. Kiedy Hivarra zajęła wskazane miejsce, usiadła obok niej.
   - W jaki sposób zagrażam władzy Gaviusa? - Arcykapłanka zaczęła zastanawiać się, czy zdołałaby zabić w tym momencie księżniczkę, ale stwierdziła, że to mało przydatne. Zaufanie tutejszych ludzi było jej na razie potrzebne. Zresztą, nie miała pojęcia jaką mocą dysponuje Hivarra. - Doskonale wiesz, księżno, że to ja poinformowałam króla, że w pałacu czyha zabójca i powinien wystawić palladynów. Sama więc widzisz, że zależy mi na jego bezpieczeństwie.
   - Chcę wiedzieć o każdym, kogo tu zabijesz.
   W świątyni zapanowała złowroga cisza, przerywana przez ciężkie dyszenie arcykapłanki. Twarz księżnej nie zdradzała niczego. Wzrok miała utkwiony gdzieś poza wieczny płomień, a usta mocno zaciśnięte. 
   - Droga Hivarro. Po cóż miałabym zabijać? Jestem zaledwie pokorną służebnicą swego ludu. Staram się chronić życie.
   - Skończ to gadanie. Nie jestem dziś w nastroju do tych twoich gierek. Nieważne, skąd wiem. Ważne, że chcę mieć pod kontrolą kogo zabijasz i ile mocy w siebie wlewasz. Póki nie zaczniesz stanowić dla króla zagrożenia, będziesz mogła zostać w pałacu. Kiedy zaś jednak staniesz się niebezpieczna, odejdziesz. I lepiej dla ciebie, byś zrobiła to dobrowolnie, bo jeśli zaczniesz stwarzać kolejne problemy, to pozbędziemy się ciebie w mało humanitarny sposób.
   Arcykapłanka nie odpowiedziała. Hivarra nie była osobą, z którą wygrałaby słowną potyczkę, toteż niezastąpiona skorupa praworządności i dobrotliwości Vaerii pękła natychmiast. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Wstała ze swojego miejsca po czym udała się w głąb świątyni, kierując się ku lochom. Zamierzała zaskoczyć królewską córkę, okazać zaufanie, którego ta się po niej nie spodziewa. Zresztą Hivarra i tak nie miałaby interesu w zdradzaniu jej sekretów. Miała tylko nadzieję, że nie wie jeszcze o tym, kogo zamierzała jej przedstawić.
   Zwyczajne więzienie dla czarodzieja było niczym. Każdy, nawet najgłupszy obdarzony magią z dziecinną łatwością zniszczyłby każdego rodzaju mury i fizyczne umocnienia. Dlatego Gavius osobiście postarał się o umocnienie pałacowych lochów. Przepoił masywne kamienne ściany drobinami swej magii, którym nadał silną właściwość ograniczającą magię. W wyniku czego każdy czarodziej, który zostałby wtrącony do owego lochu pozbawiony był na ten czas swojej mocy, jakąkolwiek by ona nie była. Arcykapłanka zaś była szczęśliwą posiadaczką wiedzy, jak taką odłączoną od czarodzieja moc bezpowrotnie od niego odciąć i przelać na siebie. 
   Vaeria była kapłanką Ognia - jej zadanie polegało na pomocy ludziom, a nie na więżeniu ich, więc nikt nie podejrzewał, że w korytarzu po przeciwległej stronie kamiennej rotundy, w której mieściła się kaplica znajdowały się jakiekolwiek lochy. Hivarra jednak musiała o nich wiedzieć. Ta kobieta wiedziała absolutnie o wszystkim.
   - Chodź za mną, zaprowadzę cię do niego - powiedziała, po czym wraz z księżniczką zniknęły w mroku korytarza.

5 komentarzy:

  1. Biegająca (prawie) księżniczka... Może zabrzmi absurdalnie, ale takie serio rzadko biegają. Raczej są noszono, zdarzają się tylko ,,sympatyczne wyjątki''. Heh.
    Takie romantyczne z kochaniem od dawna i myśleniem, że ktoś tego nie odwzajemnia.
    ,,Chcę wiedzieć o każdym, kogo tu zabijesz.'' ~ To tak epicko zabrzmiało, a'la Disneyowski złoczyńca.
    Ostatnie cztery akapity moje ulubione dotychczas chyba z całego opowiadania. Nie dziwię się, że przyjemnie ci się pisało ten rozdział. Powoli, powoli zaczynam się orientować, kto jest kim, bo imiona wybrałeś niektóre dość ciężkie i trzeba się z nimi oswoić. Zakładki jak najbardziej pomagają.
    Popracuj tylko nad interpunkcją, w tym wypadku brakowało sporo przecinków, ale to już takie trochę czepianie. *nadal zachwycona twoimi opisami, nie wierzy, że w ich cudowność kiedyś wątpiłeś
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto by pomyślał, że miłość takie rzeczy robi z człowiekiem. Tfu, z elfem! Że nawet księżniczki biegają po mieście :D Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Byłem, przeczytałem, nie mam nic do powiedzenia ;)

    Dla mnie to chyba zbyt cukierkowe Fantasy. Jedynie motyw z lizaniem dłoni od pomarańczy dzisiaj mnie na chwile zaintrygował, ale ja zrobiłbym z tego raczej jakąś wyuzdaną scenę! x) No offence!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :)
      No to trochę szkoda, że w Twój gust nie trafiłem, ale dziękuję Ci bardzo, że przeczytałeś :D Może jeszcze Ci się spodoba :P

      Usuń
  3. Ten rozdział bardzo mi się podobał :)
    Więcej takich proszę :D
    Elane podoba mi się coraz bardziej - tego typu osoba sobie w życiu poradzi :D

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń