sobota, 26 września 2015

Dobra Dusza - rozdział IV, cz. 1

Ojeja, to już IV rozdział! Jak ten czas szybko leci! No dobra, zanim przeczytacie, wpadnijcie do Streszczenia, żeby szybko odświeżyć sobie fabułę! A przed Wami jeden z moich ulubionych fragmentów z Hivarrą w roli głównej. Do historii wkradło się też trochę brutalności. Szczerze nie wiem, jak wyszło mi opisywanie takich "drastycznych" scen, bo robiłem to po raz pierwszy, ale ogólnie jestem zadowolony :D Zapraszam bardzo serdecznie do czytania!

Gniew i złość towarzyszą każdemu spośród czterech żywiołów, lecz każdy z nich okazuje to inaczej. Ogień jest najbardziej skłonny do histerycznych napadów szaleństwa, do wylewania swej furii na kogo popadnie - w tym nie ma sobie równych. Za to Powietrze postępuje zupełnie inaczej: każdą zniewagę przyjmuje ze spokojem i uśmiechem, misternie planując zemstę i odwet. Skutki gniewu Wody i Ziemii są zdecydowanie mniej tragiczne. Ziemia wybacza. Potrafi się złościć, ale nigdy nie trwa to długo, szybko zapomina, bo woli pamiętać tylko o dobrych czynach. Woda do wszystkiego podchodzi z naturalnym dla niej spokojem i rzadko wpada w prawdziwy gniew. Kiedy się złości, postępuje podobnie jak powietrze, planuje zemstrę, lecz jej odwet ma zupełnie inne znaczenie. Powietrze chce zadać swemu oprawcy ból w zamian za krzywdę, której od niego doświadczyło, za to Woda pragnie go czegoś nauczyć i sprawić, by w przyszłości postępował inaczej. Jedynie Lód, magiczna odmiana żywiołu Wody pod tym względem całkowicie przypomina powietrze - czerpie satysfakcję z zemsty. 
Anturion Fratelli - "Żywioły"

   Wiele osób, które znają historię dawnej przyjaźni księżnej Hivarry i Marline uznałoby zapewne za niezwykle zabawny fakt, że Lodowa Pani puka właśnie do drzwi domu niebieskowłosej. Jej samej, nie było jednak do śmiechu. Wolałaby przeszukiwać lochy Vaerii, po tym jak popsuła całą sprawę, ale wiedziała, że jeżeli coś się rozpoczyna, należy doprowadzić to do końca. Była przecież Hivarrą i nie lubiła zdawać się na przypadek. 
   Ciągle złościła się na myśl o głupocie arcykapłanki. Żeby nie zakluczyć za sobą drzwi celi, w której trzyma się więźnia. Na to dodatkowe wyjście z pałacu Hivarra przymknęła w sumie oko i postanowiła na razie dochować sekretu, ale jeśli Marro wróci do domu, to i tak wszyscy się o tym dowiedzą i kapłanka będzie miała niemałe kłopoty. I nie chodzi tu wcale o to, że Orellowie mogą się mścić za zabicie młodszego syna i pozbawienie mocy starszego tylko głównie o ojca. Gavius nie będzie zadowolony, że tuż pod jego nosem dzieją się takie rzeczy. 
   - Hivarra – powiedziała zdziwiona Marline, widząc ją w drzwiach. - Wejdź, nie stój tak na progu, napijesz się kakao?
   - Daruj sobie te głupie uprzejmości. - Było już trochę późno, więc księżna postanowiła załatwić sprawę jak najszybciej, aby móc w końcu wrócić do pałacu. - Nienawidzisz mnie, z wzajemnością zresztą, więc po co próbujesz dawać mi cokolwiek do picia? Dziwię się, że wpuściłaś mnie do swojego domu po warunkach, jakie król postawił przed twoim ojcem.
   Marline obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem i skierowała się do salonu. Hivarra stwierdziła, że była przyjaciółka nie zamierza wyrzucać ją za drzwi i poszła za nią. Nie miała ochoty na awanturę przed drzwiami, która obudziłaby całą ulicę. Jest grubo po północy, więc nie ma potrzeby niepokoić miejscowych. 
   - Czego chcesz? - zapytała w końcu, pod dłuższej chwili wpatrywania się w Hivarrę. - Nie możesz się doczekać podjęcia decyzji przez ojca?
   - Skoro i tak niedługo będziesz martwa, to chyba nikomu nie zrobi większej różnicy, jeśli ci powiem. - Przez sekundę w umyśle Hivarry pojawiła się myśl, czy nie popełnia przypadkiem głupstwa, ale szybko się jej pozbyła. Martwi nie mogą zdradzać sekretów.
   - Przykro mi, ale nie zamierzamy zdawać się na twoją łaskę lub niełaskę. Nie skorzystamy z twojej oferty. Ojciec nie będzie wybierał, a matka i tak wyzdrowieje. Znajdziemy innego czarodzieja z mocą uzdrawiania.
   Hivarra westchnęła głęboko, zastanawiając się, czy jednak nie popełniła błędu. Gdyby jej nie znała, pomyślałaby, że nie wie do kogo mówi, ale Marline zna ją aż za dobrze, więc jest tego doskonale świadoma. Jej zuchwałość była denerwująca. Najlepiej byłoby zabić ją od razu, szybkim, zdecydowanym ruchem. Była w końcu Hivarrą i lubiła załatwiać sprawy bez zbędnych dyskusji prowadzących donikąd. 
   - Podziwiam twoją domyślność, Marline – zaczęła Lodowa Pani. - Dobrze się orientujesz, że to ja jestem prawą ręką ojca i to moją decyzją było, by postawił Fernowi wybór między tobą i twoją matką. Tak, ta śmierć to moja zasługa. Twój ojciec ma jedynie podjąć decyzję, kto umrze. Ale znasz mnie, Marline. Jestem Hivarrą i nie lubię odnosić połowicznych zwycięstw, dlatego postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i pozbyć się ciebie raz na zawsze.
   W salonie Abracciusów zapanowała złowroga cisza. Marline wpatrywała się z przerażeniem w dawną przyjaciółkę, nie śmiąc ruszyć się z miejsca. Nie było sensu uciekać przed czarodziejką, szczególnie przed nią. Hivarra jednak nie wyglądała jak ktoś, kto mógłby dokonać zabójstwa. Ubrana była całkiem zwyczajnie, jak na nią, w średniej długości czarną sukienkę przepasaną w talii błękitną, błyszczącą szarfą. Włosy splotła w warkocz, wdzięcznie przerzucony przez prawe ramię. Była dość podobna do swoich braci. Rysy twarzy mieli te same, lecz jej cera była bledsza, a oczy srebrne. W ręku kurczowo ściskała swoje srebrzyste berło, zwieńczone połyskliwą, granatową kulą, którego wcześniej Marline nie zauważyła. 
   - Zostaw nas w spokoju i wynoś się z mojego domu. Doniosę na ciebie królowi i skończy się twoje... - nie dokończyła, bo szczęka zesztywniała jej z zimna.
   Z berła Hivarry sączyła się błękitna poświata, powoli otaczająca dawną przyjaciółkę. Zaczęła od twarzy, żeby w końcu przestała tyle gadać. Sprawnie dotarła do serca i odrobiną mentalnego wysiłku zamroziła jej krew w żyłach. 
   - Żegnaj Marline. Mam nadzieję, że nikt nie będzie tego kojarzył ze mną, bo mogę mieć potem trochę kłopotów. Zwłaszcza kiedy Marro naopowiada głupot. - Hivarra wstała delikatnie z fotela na którym siedziała i dotknęła ręki dziewczyny: była twarda i zimna jak lód. Księżna uśmiechnęła się tryumfalnie i skierowała ku schodom na piętro, by pożegnać się jeszcze z jej matką.

   Noce spędzone pod łóżkiem dokuczały Karii bardziej niż się spodziewała, więc przeszukiwała bibliotekę swojej matki najdokładniej i najgorliwiej jak tylko potrafiła, aby jak najszybciej mogła się w końcu wyspać w swoim wygodnym łóżku. Trochę się martwiła, co powiedzą o niej ludzie, z powodu jej nagłego zaprzestania życia publicznego. 
   - Cóż, muszą jakoś żyć bez moich rad – powiedziała do siebie, odrzucając kolejny nieprzydatny tom na ciągle rosnącą stertę książek.
   Do tej pory znalazła niewiele informacji. W grubej encyklopedii znalazła informację, że mroczny wzrok, to rzadka, legendarna wręcz magiczna umiejętność, umożliwiająca obserwację na odległość, na temat której ludzie opowiadają różne historie i straszą nią dzieci. W sumie ta krótka notka dała jej odrobinę wytchnienia, że nie jest wariatką. Ciekawe tylko ile osób z jej towarzystwa wiedziało, że mroczny wzrok to nie bajka dla dzieci. Nie warto było ryzykować ośmieszenia. 
   Dziewczyna westchnęła. Szkoda, że matka nie nauczyła ich, jak radzić sobie z takimi sprawami. Jako że była elfką, kwestia jej magicznej edukacji leżała tylko i wyłącznie w kwestii mamy, Alaniel. Karia z zazdrością patrzyła na ludzi, których rodzice posyłali do innych czarodziejów, by pobierali u nich nauki. Zdanim elfów, coś takiego było niestosowne. Zresztą, sama doskonale to rozumiała: nauczanie cudzych dzieci to chyba bardzo trudna sprawa.
   Wpis w encyklopedii, chociaż krótki, nakierował choć trochę jej poszukiwania do działu ksiąg nauk magicznych i mogła spokojnie odrzucić całą historię i taktykę wojenną. Było ich tu jednak tak wiele, że w tym tempie będzie szukała informacji przez rok. 
   - Pomóc ci w czymś, panienko Kario? - zapytała stara bibliotekarka, która nagle pojawiła się między półkami. Kobieta pracowała w ich domu odkąd Karia pamiętała, więc postanowiła, że może jej zaufać.
   - Szukam informacji o mrocznym wzroku – rzekła, nie odrywając się od przeglądania kolejnej książki, która wpadła jej w ręce.
   - Nie rzucisz tego zaklęcia, panienko.
   Karia odłożyła książkę i wytrzeszczyła szeroko oczy na staruszkę, która uśmiechała się zachęcająco. Wydało jej się niesamowite, że starsza, niezwiązana z magią osoba wie takie rzeczy. Ale z drugiej strony, spędziła w tej bibliotece tyle lat, że na pewno przeczytała wszystkie te książki i gdzieś musiała natrafić na informacje o mrocznym wzroku. 
   - Nawet nie zamierzam próbować. Wręcz przeciwnie, rzucono je na mnie i usiłuję je zdjąć.
   - Dlaczego od razu nie przyszłaś do mnie, panienko Kario? - Staruszka uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Znam tutejsze książki, wskazałabym ci natychmiast odpowiednią. A w tym przypadku mogłabym też pomóc ci w inny sposób.

   Dorian i Edgar drżeli z przerażenia. Ta wizja Vaerii trwała wyjątkowo długo, co jeszcze się nie zdarzyło. Co chwilę arcykapłanka wyrzucała z siebie ogniste pociski, których młodzi nowicjusze cudem unikali. Zastanawiali się, co musiało tak rozzłościć czerwonowłosą kapłankę, że wizja twa tak długo. 
   - Podaj mi jeszcze jedną kartkę! - zawołał Dorian. Zapisał już cały arkusz treścią proroctwa i nie zanosiło się, by miał wkrótce skończyć.
   Gdy Edgar wykonał polecenie, zerknął za zapisany papier. Wąskie, eleganckie pismo Doriana pokrywało całą kartkę zupełnie nielogicznymi i bezsensownymi słowami, nad którymi później głowiła się Vaeria. Nowicjusz zastanawiał się właśnie, czy te wszystkie wizje nie są jedną wielką bujdą, kiedy ognisty pocisk trafił go w nogę. Szybko odrzucił treść proroctwa i zaczął machać płonącą nogą, po czym szybko ściągnął spodnie. 
   Vaeria wkrótce uspokoiła się i spojrzała z politowaniem na nowicjusza bez spodni. Odkąd uciekł ten chłopak, wizje zdarzały się codziennie. Arcykapłanka twierdziła, że to sam Ogień domaga się sprawiedliwości. 
   - Idź się w coś ubierz – zwróciła się do zawstydzonego chłopaka, po czym wzięła zapiski z rąk Doriana. - Będę musiała nad tym popracować wieczorem. Połóż te kartki na moim biurku.
   Gniew nie opuszczał Vaerii od kilku dni. Miała nieodpartą ochotę, żeby się na kimś wyżyć, nowicjuszami nie chciało się jej brudzić rąk. Kapłanka tłumaczyła sobie, że każdy wściekałby się po czymś takim. Ucieczka tak ważnego więźnia mogła być tragiczna w skutkach, a najgorsze było, że sama była tego winna. Gdyby nie zależało jej na tajnej drodze ucieczki i zleciła wykonanie tego dodatkowego wyjścia albo gdyby nie zapomniała zakluczyć celi po wizycie Hivarry, to wszystko byłoby w porządku. Teraz Marro mógł wszystko zepsuć. Chociaż Vaeria wciąż miała jego moc, która miała służyć za przynętę na Sariel, to jeśli jednak uda mu się do niej dotrzeć, to córka Alaniel nigdy tu nie przyjdzie. Zresztą wtedy nic się nie uda. Gavius się dowie, a Vaeria miała jeszcze zbyt mało mocy, by móc mu się przeciwstawić. Hivarra na pewno wyprze się wszystkiego i nie pomoże jej, jeśli dobrze pójdzie, a jeśli źle, to nawet przeszkodzi. Sytuacja naprawdę była beznadziejna.
   Emocje coraz bardziej w niej buzowały. Częściowo rozładowywała je swoimi fałszywymi wizjami, podczas których mogła wyżyć się chociaż trochę na nowicjuszach, jednak to ciągle nie było to, czego oczekiwała. 
   Vaeria nie była w stanie znaleźć sobie miejsca, więc postanowiła jeszcze raz przeszukać podziemie, a być może znajdzie jakąś poszlakę, która zdradzi jej więcej szczegółów. Zniknął cały zapas eliksirów energetycznych, co odkryła już na samym początku i tłumaczy to, skąd chłopak znalazł w sobie tyle siły. Nie mogła za to pojąć, w jaki sposób udało mu się odnaleźć wyjście i je otworzyć. Przecież tylko ona i nowicjusze byli w stanie tego dokonać...
   Nagle dotarło do niej co się wydarzyło, a oczy kapłanki zapłonęły jaśniej niż zwykle. Skoro tylko ona i nowicjusze znają drogę i mają klucz, to na pewno oni go wyprowadzili ze świątyni. Vaeria czuła, że ogarnia ją jeszcze większa wściekłość. 
   - Gadać, wypuściliście Marro Orella? - zawołała, kiedy znalazła się znowu blisko chłopaków.
   - Nigdy nie zrobilibyśmy... - zaczął Dorian.
   - Są jedynie dwa klucze do tylnych drzwi: jeden mam ja a drugi wy. Sądzicie zatem, że sama mu je otworzyłam?
   - Może zapomniałaś je zamknąć? Już raz ci się to zdarzyło, pani – powiedział Edgar. Vaeria uderzyła go w twarz.
   - Nie waż się ze mnie drwić, śmieciu – zawyła, unosząc go zaklęciem i rzucając nim o ścianę. - Kim ty jesteś, co ci się wydaje?
   Vaeria odwróciła wzrok od stękającego z bólu chłopaka. Dorian kulił się przerażony na podłodze. Jakby był niewinny, to nie bałby się aż tak bardzo. Zdradził się swoim zachowaniem. 
   - Opowiesz mi, co się wydarzyło – rozkazała, podnosząc go z posadzki brutalnym ruchem i nie zważając na okrzyk bólu, włożyła jego prawą rękę do wiecznego ognia płonącego na ołtarzu. Po chwili wsłuchiwania się w jego krzyki, wyjęła ją, pokrytą bąblami. - Gadaj, bo upiekę ci drugą rękę.
   - Ten chłopak, Marro Orell wyszedł z twoich komnat jakąś godzinę po tym, jak wyszłaś z księżną ze świątyni, pani – zaczął i zaskomlał, kiedy arcykapłanka ścisnęła jego poparzoną dłoń. Jej samej ogień w najmniejszym nawet stopniu nie naruszył. - Zrobiło nam się go żal, był taki słaby i wychudzony. Ja od początku pragnąłem pozostać ci wierny, pani, ale Edgar...
   - Co zrobił Edgar? - zawołała kobieta, chwytając jego lewą dłoń. - Zapomniałeś języka w gębie?
   - Edgar zaproponował mu pomoc. Wyprowadził go przez tajne wyjście. Ja nic nie zrobiłem, zostałem tutaj, nie pomagałem mu cię zdradzić, pani.
   Vaeria nic nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko w stronę leżącego pod przeciwległą ścianą Edgara i obrzuciwszy go nienawistnym spojrzeniem, wróciła do swej ofiary. Chwyciła go za szyję i wepchnęła mu głowę w płomienie. Obserwowała, jak czarne włosy chłopaka stają w ogniu i świątynię wypełnia drażniący nozdrza odór palonych włosów. Dorian wił się bólu a jego krzyki stawały się coraz głośniejsze, kiedy zaczął pojawiać się zapach pieczonego mięsa. 
   Edgar wstał i zaczął powoli przesuwać się w stronę wyjścia ze świątyni, lecz nie uszło to uwadze Vaerii. Wyciągnęła zza pasa nóż i poderżnęła Dorianowi gardło, kończąc z nim raz na zawsze po czym fachowym zaklęciem unieruchomiła drugiego z nowicjuszy.
   - Taki los spotyka tych, którzy kryją zdrajców, Edgarze – zaczęła, uśmiechając się wrednie i obrzucając martwego chłopaka pełnym tryumfu spojrzeniem. - Jesteś ciekawy, co zrobię z tobą?

9 komentarzy:

  1. Chcę więcej takich drastycznych scen. Nie dość, że kocham je czytać, to ty genialnie takie brutalności opisujesz. Wybacz, że nie skleję nic sensowniejszego, ale koszmarnie się czuję. Nigdy nie umiałam komentować, a gdy jestem chora, to już ta produktywność spada do zera.
    Serio szybko zleciało... Niedługo mnie dogonisz, heh. U mnie siódemka niedługo.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, teraz to jeszcze mam dobrze, bo to, co publikuję, mam już napisane, ale niedługo będę musiał na bieżąco pisać i nie będzie lenistwa :D Mam nadzieję, że sprostam!

      Usuń
  2. Dobrze zrozumiałem, że Edgar został przy życiu? Można by z niego teraz zrobić przybocznego w żelaznej masce, człowieka od brudnej roboty :v Trochę takie połączenie Fetora z Górą z GoT.

    Ten rozdział wydaje się wyjątkowo płynnie napisany, nie ma się do czego przyczepić. No może oprócz tego, że zbyt często pojawia się konstrukcja w stylu "była w końcu Hivarrą". Ja sobie lubię dłużej podumać nad postaciami w tekście i tak sobie myślę - skoro nowicjusze znali temperament Arcykapłanki, to skąd Edgar wziął tyle odwagi, żeby zdradzić? Wiadome przecież było, że na nich padnie podejrzenie, bo mieli klucze ;]

    www.kulturaifetysze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konstrukcja "była w końcu Hivarrą" jest specjalnie przeze mnie powtarzana w każdym możliwym momencie :D
      Edgar zdradził, a raczej, w jego mniemaniu, stanął po słusznej stronie, bo to dobry chłopak jest :D

      Usuń
    2. Taa, chyba dobry idiota ;d

      Usuń
  3. W końcu rozdiał! (wiem, że dodajesz je regularnie ale nie mogłam się doczekać :D) Jestem Ci wdzięczna za poprawienie tych dialogów, teraz są naprawdę w porządku ale.. No tak, jest jedno "ale". Trochę gubisz się w czasach przy opisywaniu. Już na początku jest fragment " Nie MIAŁA ochoty na awanturę przed drzwiami, która obudziłaby całą ulicę." Czas przeszły. Po czym kolejne zdanie : "JEST grubo po północy, więc nie ma potrzeby niepokoić miejscowych." Czas teraźniejszy. Po prostu jeśli piszesz w czasie przeszłym to 'Było grubo po północy" wyglądałoby znacznie lepiej, taka mała uwaga :D Spodobał mi się opis ubioru Hivarry (?), od razu w głowie wyobraził mi się jej wizerunek, pewnie inny niż w Twojej, no ale chyba o to chodzi. ;) Opis drastycznej sceny wyszedł Ci perfekcyjnie, aż ma się ochotę nazwać Cię psychopatą, ale rozmawiamy tu na poziomie więc powiem tylko, że masz talent do opisywania :D No i gdzie jest mój Totamon? Chociaż mała wzmianka o nim mogłaby się pojawić, no ale cóż, poczekam jeszcze ten tydzień. Przynajmniej Vaeria okazała się tutaj nie złym ziółkiem, więc to trochę uspokoi moją rządzę czarnego charakteru. Tak czy inaczej, trochę błędów widzę, ale mimo tego mam po rozdziale pozytywne uczucia i czekam w napięciu na dalsze części ;] Dobra robota, Indywidualny Obserwatorze! :D

    you-always-be.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uwagę z tymi czasami! Będę o tym myślał w przyszłości, podczas pisania.
      A Totamon nie zawsze musi występować :) Jest ważną osobą w tej historii, ale raczej nie główną :D
      Poza tym, chyba muszę Cię zmartwić, ale on ogólnie nie jest czarnym charakterem :) W sensie, że nie jest głównym antagonistą, chociaż przyznam, jest dość wrednym człowieczkiem :D

      Usuń
    2. No nie musi, w pełni to akceptuje i uzbrajam się w cierpliwość :D No rzeczywiście może źle to ujęłam i nie do końca taki czarny, Vaerii nie dorówna z pewnością, ale jednak do miłych nie należy ;>

      Usuń
  4. Końcówka mi się mega podobała! :)
    Bardzo fajnie Ci to wyszło, cała część jest super, choć uważam, że 2 śmierci to zdecydowanie za dużo jak na raz :D

    truelifebydamien.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń