niedziela, 29 listopada 2015

Dobra Dusza - rozdział VII, cz. 2

  Pewnie już myśleliście, że znowu się nie wyrobiłem. Nic bardziej mylnego! Tym razem mam jednodniowe opóźnienie, lecz spowodowane jest ono drobnymi problemami technicznymi, które na szczęście zostały już zażegnane. Tymczasem zapraszam na drugą połowę rozdział VII. Myślę, że jest dość ciekawa, bo dużo się tu dzieje. Te pościgi! Te wybuchy! Trochę ciekawych wątków się też wyjaśnia, więc mam nadzieję, że nikt nie poczuje się zawiedziony ^^ 

Pojawia się nowa postać, ale na razie tylko wspominany: Havion, chłopak Karii.

Zapraszam do lektury Streszczenia, bo może się przydać!

 - Hivarro, błagam Cię, jedynie ty możesz na niego wpłynąć! - Elane wydawała się kompletnie zdruzgotana, że zaczęła wręcz prosić księżniczkę o pomoc. - Powiedz królowi, że Totamon jest niewinny! 
   Elane i Karia jeszcze nigdy wcześniej nie były w komnatach Hivarry, lecz w sumie nie zdziwiły się tutejszym wystrojem. Białe drewniane meble stały spokojnie pod ścianami pokrytymi błękitną tapetą z wzorkami przypominającymi roztańczone śnieżynki na zamarzniętej szybie. W pokoju panował chłód i niezwykły spokój, jakby to surowe w swym minimalizmie wnętrze oddalało od każdego doczesne troski. 
   - Przecież już ci mówiłam, że nie mogę. - Karia doszła do wniosku, że Hivarra zaczyna mieć już tego dość. Wciąż była spokojna, ale to najprawdopodobniej dlatego, że ona i jej siostra nie były pierwszymi lepszymi dziewczynami, które przyszły prosić ją o pomoc. Gdyby to była Marline, już dawno padłaby martwa. 
   Karia uśmiechnęła się na myśl o córce Abracciusów. Dawno nie widziała tak żałosnej i naiwnej dziewczyny, której wystarczyło powiedzieć kilka bzdur i największego wroga zaczynała brać za przyjaciela. Ale z drugiej strony, ona nie była głupia. Według słów Elane, to właśnie ona zeswatała ją z Totamonem, co wcześniej nawet Karii wydawało się niemożliwym wyczynem. Poza tym, udało się jej doprowadzić do ozdrowienia tej całej Hary, pierwszej niewdzięcznicy miasta, jak to często mawiała o niej Alaniel, jej matka, więc może jej działania nie są takie bezsensowne, jak mogłoby się na pozór uważać. 
   - Mogłabyś coś powiedzieć Kario? - Jasnowłosa elfka spostrzegła, że utkwione są w niej oczy obu kobiet. Musiała się zamyślić, kiedy ktoś ją o coś zapytał i nawet tego nie zauważyła. - Czy ty nas w ogóle słuchasz? 
   - Nie byłabym z wami do końca szczera, jakbym nie zaprzeczyła – powiedziała w końcu, kurtuazyjnie dobierając słowa. - Przykro mi, ale trochę się zamyśliłam, o co chodzi? 
   - Właśnie wpadłam na szalony pomysł, żebyśmy osobiście poszły do Vaerii się z nią rozprawić i podzieliłam się nim z twoją siostrą – odpowiedziała Hivarra z grymasem na twarzy. - Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej ten pomysł wydaje mi się bez sensu. 
   Inicjatywa księżniczki wydała się Karii naprawdę dziwna. Musiała rzeczywiście być już całą sytuacją porządnie przestraszona, inaczej nie ryzykowałaby swojej pozycji. Karia wiedziała jednak, że to może być jedyna taka okazja, by pozbyć się Vaerii, a oczywistym było, że jedynie razem mogą cokolwiek zrobić. I wtedy to zobaczyła... 
   Srebrne oczy Hivarry od samego początku wydawały jej się dziwnie znajome. Potrafiły przeszyć człowieka na wskroś i zamrozić na kość. Te oczy były jedyne w swoim rodzaju i nie sposób było ich pomylić z żadnymi innymi. Dlatego Hivarra musiała używać magii, by zmienić ich kolor, bo w przeciwnym razie te dwa srebrne błyski natychmiast wydałyby ją. To do niej należał mroczny wzrok. Karia nie pomyliłaby tych oczu z żadnymi innymi. 
   - A więc chodźmy – zdołała wydukać Karia, wciąż wpatrując się w księżniczkę. Na szczęście Hivarra z przejęciem dyskutowała z Elena, próbując ustalić wszystkie szczegóły ataku na Vaerię i nie dostrzegła jej dziwnego zachowania. 
   - Karia mogłaby zdmuchnąć ogień z ołtarza – dziewczyna usłyszała nagle swoje imię. - Wtedy Vaeria straciłaby swoje źródło, a ja i ty użyłybyśmy wody do obezwładnienia jej. 
   Hivarra nie odpowiedziała. Utkwiła wzrok w przeciwległej ścianie, po czym wstała puchowego fotela, na którym siedziała i udała się w stronę jednej z komód. Grzebiąc przed pewien czas w szufladzie, wyjęła z niej mały czarny pierścień. 
   - Mam lepszy pomysł. - Pełen pewności siebie uśmiech powrócił na jej twarz. - Vaeria strasznie tęskni za czasami sprzed panowania naszego ojca. Zaserwujmy jej więc odrobinę rozrywki z dawnej Mizurii. 

   Przyjemne i kojące ciepło ujarzmionego płomienia rozchodziło się po ciele Marline, gdy unosiła wysoko ręce, kierując płomienie tam, gdzie chciała. Raz za razem wkładała dłonie do ołtarza, wyjmując z niego gorące płomyki, które nie raz parzyły ją w ręce, lecz szybko stygły pod wpływem jej spokojnego oddechu. Wtedy mogła je swobodnie kontrolować. 
   Odkąd Marline zamieszkała z Vaerią, nauczyła się wielu użytecznych sztuczek. Doskonale wiedziała, jak pokierować ogień tak, by się bronić przed napastnikami, ale potrafiła też atakować. Wiedziała, co trzeba zrobić, by ogień stał się dla niej przyjaznym przyjacielem i bezlitosnym zabójcą dla innych. 
   - Szybko się uczysz. Mówiłam ci, że będzie z ciebie idealna arcykapłanka na moje miejsce. - Vaeria nagle pojawiła się w progu świątyni i Marline zastanawiała się, od jak dawna jest przez nią obserwowana. Była jej bardzo wdzięczna za rozpalenie tej wątłej iskierki magii, która kryła się w jej duszy w wielkie ognisko. 
   Niebieskowłosa dziewczyna westchnęła. Chociaż nauka szła jej bardzo dobrze, to nie była szczęśliwa. Tęskniła za Totamonem. Wiedziała, że dobrze robi, nie mówiąc nikomu prawdy. Vaeria wytłumaczyła jej, jak ważne jest to, co robią tu w świątyni i że chociaż książę musi cierpieć, to kiedy już przejmą w Mizurii władzę, uwolnią go. 
   Bardzo martwiła się też o Anirona. Do balu pozostał już tylko tydzień, a on wciąż nie czuł się najlepiej. Dziewczyna nie rozumiała, dlaczego zło zawsze atakuje dobrych ludzi. Najpierw choroba zmorzyła jej matkę, a teraz ta bestia zaatakowała Anirona. Dlaczego nie mogła pożreć Hivarry? Słona łza popłynęła po jej policzku. 
   - Dałaś mi tak wiele, lecz mimo to, nie jestem szczęśliwa. Nie potrafię cieszyć się z tego co mam. 
   Vaeria uśmiechnęła się posępnie. Wolnym krokiem podeszła do ołtarza, łopocząc szerokimi rękawami swej karmazynowej sukni i utkwiła wzrok w płomieniach. 
   - Ogień oczyszcza, Marline – powiedziała, chwytając ją za rękę i zbliżając do płomienia. 
   Marline syknęła z bólu, zaciskając kurczowo zęby, żeby nie krzyczeć. Skóra na jej dłoni poczerwieniała. Kiedy Vaeria trzymała ją za rękę, nie potrafiła ostudzić płomienia, żeby przestał ją patrzyć. Na ręku zaczęły pojawiać się wielkie bąble wypełnione płynem. 
   - Zostaw ją, wariatko! - Nagły strumień zimnej wody kojąco podziałał na przypalone ciało. - Przyszłam wymierzyć ci sprawiedliwość. 
   Elane wyglądała na rozjuszoną. Włosy miała ciasno upięte w koczek na czubku głowy, wargi zaciśnięte, a zmarszczone brwi tworzyły dwie pionowe zmarszczki u podstawy nosa. Cieniutkie strumyczki wody sączyły się z jej palców, tworząc groźnie wyglądającą kulę uformowaną z wody. Nie zastanawiając się długo, elfka rzuciła swą bronią w kierunku arcykapłanki. 
   Vaeria zachwiała się i cofnęła. Myślała, że woda spłynie z nie, jak to zwykle z wodą bywa, lecz nic takiego się nie działo, kula podzieliła się na dwie mniejsze i szczelnie oplotła jej dłonie. Marline poczuła, że musi coś zrobić. Z dłońmi w wodzie, Vaeria nie była w stanie używać ognia. 
   - Przestań, Elane! - zawołała w stronę przyjaciółki. - Zawiść odebrała ci rozum, nie możesz mścić się na niewinnych ludziach, rozumiesz? - Niebieskowłosa nie zastanawiała się długo. Przyjaciółka, czy nie, musiała pomóc Vaerii. Odwróciła się w kierunku ołtarza i włożyła dłonie w płomienie. Przeszywający ból, ukojony wodnym opatrunkiem Elane, powrócił i nie chciał odstąpić. - Jeszcze chwilka – mówiła do siebie dziewczyna. Wiedziała, że już za moment wszystko powinno być w porządku, lecz nic takiego się nie działo. Nagle w jej oczach pojawiły się łzy, już wiedziała co się stało. 
   - Znowu się spotykamy – Hivarra pojawiła się znikąd. Marline nie miała w sumie pojęcia, czy mówiła do niej, czy do Vaerii, lecz w tym momencie nie miało to znaczenia. Chciała jak najszybciej stąd uciec, wrócić do domu, ukryć się na swym ukochanym tarasie z kubkiem ciepłego kakao w dłoni, albo odnaleźć Totamona i przeprosić go za wszystko. 
   Wodne kule wokół dłoni Vaerii zaczęły pokrywać się cieniutką warstewką lodu. Wyraźnie widać było, że Hivarra i Elane z trudem radzą sobie z pokonaniem jej. Marline wcale to nie dziwiło. Chwilę temu Vaeria jeszcze bardziej wzbogaciła swoją potęgę, dodają do niej jej własną, dopiero co odkrytą moc. Nie mogła uwierzyć, że kobieta, której ufała, którą uważała za nadzieję dla tego miasta ją zdradziła. 
   - Musisz być silna, Marline – usłyszała w głowie głos Totamona. - Dla Anirona, dla twoich rodziców, dla nas wszystkich. - Nie wiedziała, w jaki sposób Totamonowi udało się z nią skontaktować, lecz zrozumiała, że nie mogła uciec. Musiała zostać przy Vaerii, jeżeli chciała ratować tych, na których jej zależało. 
   - Przestańcie ze mną walczyć! - wrzasnęła kapłanka, po czym jej oczy rozjarzyły się czerwonym blaskiem, a lód zaczął się gwałtownie roztapiać. Języki ognia niebezpiecznie wygięły się w jej stronę, jakby lgnęły do swej arcykapłanki. 
   Wtedy nagły podmuch wiatru sprawił, że ogień zatańczył. Przez okrągły otwór w dachu wpadła Karia, sunąc na powietrznym dysku i miotając wokół siebie strumienie porywistego wiatru. Marline doszła do wniosku, że chyba zamierzała zdmuchnąć ogień, lecz wyraźnie miała z tym problemy. W końcu uformowała w dłoniach małe tornado i tchnęła je na ołtarz. Ogień wydawał się bezsilny wobec rozszalałego żywiołu, lecz szybko opanował całą trąbę powietrzną. 
   - Nie wiesz, że powietrze podtrzymuje ogień? - Vaeria uśmiechała się kpiąco. - Myślałaś, że zdmuchniesz moje ognisko, a tylko je rozdmuchałaś. Dziękuję za pomoc! 
   W tym momencie lodowe skorupy przytrzymujące jej dłonie opadły i zmieniły się w dwie smętne kałuże. Vaeria wyciągnęła ręce do góry, uniosła ponad siebie gorące płomienie i skierowała je w kierunku Hivarry i Elane. 
   - Przestań! - zawołała Marline i wyciągnęła ręce przed siebie. Poczuła w palcach delikatne mrowienie. Ze szczelin między kamieniami posadzki uniosły się drobne ziarenka piasku i ustawiły się pomiędzy walczącymi kobietami. Gdy ogień do nich dotarł, zdążyły już uformować ścianę, ognisty atak arcykapłanki załamał się i opadł. 
   W tym momencie Karia, stojąca za nią, wykorzystała moment zdziwienia i nieuwagi Vaerii, atakując ją gwałtownym strumieniem powietrza i rzuciła ją o nowo powstałą ścianę. 
   Marline opadła na kolana. Czuła się wyczerpana po użyciu magii. Ziemia, wiedziała, że to nie mógł być ogień. Dopiero używając mocy ziemi, poczuła się naprawdę kompletna. Ale teraz była zbyt zmęczona, by o tym myśleć. Oczy same się jej zamykały. Nagle poczuła czyiś kojący dotyk. Wodny opatrunek ponownie wstąpił na jej oparzone ręce i dostarczył jej przyjemnego uczucia ulgi. 
   - Byłaś niesamowita, Marline! - wyszeptała Elane. Aniron byłby z ciebie dumny. Wiesz, że on też jest czarodziejem ziemi? 
   - Widzisz ten pierścień? - głos Hivarry dobiegał jakby z daleka. - Dostałam go od matki, twojej księżniczki. Zrobisz wszystko, co ci każę, bo inaczej wezwę Wielkiego Ducha, który cię zgładzi. Teraz się poddasz i odejdziesz z tego miasta. Jesteś wygnana. 
   Marline pokiwała tylko głową w formie odpowiedzi na pytanie Elane. Była zbyt zmęczona, żeby mówić. Nie miała nawet siły otworzyć oczu, ale musiała. Miała jej jeszcze coś do powiedzenia, zanim straci przytomność. 
   - Musze być blisko Vaerii – wyszeptała. - Jeszcze z nią nie skończyłam. 

   Karia siedziała pod magnoliowym drzewem, przypatrując się dużym różowym płatkom. Niedługo Bal Letni, więc Havion powinien niedługo przybyć. Dziewczyna zastanawiała się, jak świat zareaguje na wieść, że najstarsza i najmądrzejsza córka Alaniel wdała się w związek z człowiekiem. 
   Ostatnio coraz częściej o nim myślała. Poznali się całkiem przypadkiem. On mieszka w porcie niedaleko Ordis, a jego ojciec jest kapitanem okrętu. Przybył do miasta, bo miał znaleźć kilku rekrutów na marynarzy. Całkiem przypadkiem znalazł Karię, przechodzącą akurat przez dziedziniec. 
   Spędzili razem kilka niezwykłych dni, pośród zamieci zimowych miesięcy, po czym jej ukochany oświadczył, że musi wracać do domu, bo niedługo wypływa w kolejny rejs, ale odwiedzi ją, gdy tylko dobije do rodzinnego portu. 
   Havion był niezwykłym mężczyzną. Wysoki i muskularny z ogorzałą od wiatru twarzą i śniadą cerą. Jego twarz porośnięta była czarnym, gęstym zarostem, co niesamowicie pociągało Karię. Włosy miał zawadiacko spięte w kucyk i wygolone po bokach. Tak, on będzie zdecydowanie największą atrakcją tegorocznego balu. 
   Oczy obserwowały ją już od jakiegoś czasu. Karia przyszła w to miejsce specjalnie, bo to właśnie tu, mroczny wzrok nawiedził ją po raz pierwszy, więc liczyła, że znowu się z tym spotka. 
   - Witaj Hivarro – powiedziała w końcu, spoglądając prosto w tajemnicze ślepia. 
   Oczy otworzyły się szerzej ze zdziwienia, lecz szybko powróciły do swojego normalnego stanu. Po pełnej napięcia chwili, pojawiły się usta. Duże wargi pokryte były ciemnofioletową, błyszczącą szminką. To na pewno była ona, bo gdy były u niej z Elena, też miała ją na ustach. 
   - Już dawno straciłam nadzieję, że przestaniesz panikować i zechcesz się ze mną porozumieć. - W tym momencie oczy stały się srebrne, tak jak być powinny. Księżniczka nie musiała się już maskować. 
   - Dlaczego podglądasz mnie od tak dawna? - zapytała Karia. Postanowiła sobie, że się nie rozpłacze. W końcu miała możliwość przezwyciężenia swojego strachu, dręczącego ją od wielu dni. 
   - Nie chciałam cię skrzywdzić, ale musiałam jakoś się z tobą skontaktować, a to wydawało się najlepszym sposobem. Przynajmniej nikt nie będzie nas szpiegował ani o nic podejrzewał. Mamy wiele spraw do przedyskutowania. 
   - Dlaczego zatem nie mogłaś przyjść do mnie, albo porozmawiać, kiedy ja byłam u ciebie? Po co ta cała gra, po co to udawanie? 
   - Przyznam się, że straszenie cię sprawiło mi trochę przyjemności, ale prawda jest zdecydowanie bardziej brutalna. Jestem pod stałą obserwacją, Kario i tylko tak mogłam się z tobą skontaktować, żeby nie wzbudzić jego podejrzeń. 
   - Kogo? - Karia była już porządnie zdenerwowana. Hivarra sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, co mówi. 
   - Wielkiego Ducha. Ta istota polowała na ojca, lecz od kiedy pojawiłam się ja, próbuje wyeliminować też mnie. Błagam cię, pomóc mi Kario się z nim uporać... 
   W tym momencie oczy i usta zniknęły. Bez pożegnania i bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia. Karia rozejrzała się dookoła. Niedaleko stała stara bibliotekarka z uniesioną do góry ręką. 
   - Myślę, że księżniczka Hivarra nie będzie już więcej zaprzątała ci głowy, panienko Kario. Chodź, mamy mnóstwo pracy. 
   - Nigdzie z tobą nie pójdę! - Karia znowu nie wiedziała co się dzieje. Powinna była zabić tę kobietę, gdy tylko rozszyfrowała jej kłamstwa. - Wynoś się stąd, kiedy moja matka się dowie, zabije cię! 
   - Zrobisz co ci każę, panienko Kario, jeżeli jeszcze chcesz zobaczyć swojego marynarza żywego.

2 komentarze:

  1. Tylko się melduję, dzisiaj chyba nie zdążę skomentować. Oglądam właśnie ,,Próby ognia'', bo wreszcie są w dobrej jakości i próbuję wyłapać to, na co nie zwróciłam uwagi w kinie, heh.

    OdpowiedzUsuń