sobota, 21 listopada 2015

Dobra Dusza - rozdział VII, cz. 1

Witajcie kochani! Jest już wieczór i pewnie myśleliście, że znowu się nie wyrobiłem, ale nic z tego! Nie mógłbym Wam tego uczynić dwa razy z rzędu. Zresztą, nie wybaczyłbym sobie, gdybyście musieli czekać na tak ważny rozdział! A dlaczego jest taki ważny? Zobaczcie sami! Myślę, że każdy będzie doskonale wiedział, o co mi chodziło, kiedy już go przeczyta. Zapraszam!

Polecam też zajrzeć do Streszczenia, bo minęło już trochę czasu od ostatniego rozdziału, a dzięki temu będziecie wiedzieli, co działo się wcześniej, nawet jeżeli zdążyliście w międzyczasie zapomnieć co i jak :D 

Czemu nikt nie krzyczał, że na początku poprzedniego rozdziału nie było fragmentu z książki "Żywioły" Anturiona Fratelli, co? Teraz już sobie nie pozwolę na takie niedopatrzenie! :D

Woda widzi to, co ukryte. Potrafi współczuć i kochać prawdziwie wszystkich ludzi, chociaż często skrywa się pod oziębłą, lodową maską. Woda jest pełna sprzeczności i duchowej walki. Jest mądra i łagodna, lecz całym swoim sercem pragnie być inna. Często chce być Ogniem - tak odważna, wybuchowa i przebojowa jak on, lecz nigdy to się nie udaje. Wszystkie jej próby bycia kimś innym kończą się porażką, przez co Woda staje się jeszcze bardziej wycofana i samotna. Woda zdaje sobie sprawę ze swej wyjątkowości. Wie, że jej umysł jest nieprzebytym labiryntem, lecz nie czuje się pyszna z tego powodu. Współczuje sama sobie i cierpi. Nic nigdy nie przemija w jej myślach, gdyż tego się najbardziej boi - zapomnienia. Chociaż najbardziej płynna, pragnie być statyczna, jak ziemia. Chociaż ciężka, pragnie być lekka, jak powietrze i wreszcie chociaż łagodna, pragnie być ostra jak ogień. Woda nieustannie dąży do swojego wyimaginowanego ideału i nigdy nie pogodzi się z tym, że oczekuje niemożliwego.  
Anturion Fratelli - "Żywioły"

   Około północy, światła w mieście powoli zaczynały gasnąć. To wtedy stawało się najpiękniejsze: mieszkańcy spali, a wąskie uliczki spowijała błoga cisza. W takich chwilach można było najspokojniej w świecie przechadzać się alejami i podziwiać piękno Ordis, oświetlone jedynie przez blade światło ulicznych latarni.
   Totamon tęsknił za tamtym widokiem. Niegdyś często spacerował w nocy niedaleko pałacu Alaniel, bo jej córka, Elane, miała w zwyczaju dość późno kłaść się spać. Wdrapywał się wtedy na rozłożysty kasztanowiec, rosnący pod jej oknem i patrzył, co robi. Zwykle siedziała przy swojej toaletce i rozczesywała włosy, lecz nie raz zastał ją czytającą książkę, albo przeglądającą swoje suknie wiszące w szafie. Zawsze siedział tam przez kilka godzin, dopóki nie położyła się spać. 
   - Dobranoc, Elane – powiedział cicho, ocierając ukradkiem łzę z policzka. Ona była daleko, a światła miasta niknęły w oddali.
   Wygnany książę Mizurii podniósł się z ziemi, na której siedział i westchnął, odwracając wzrok od swego rodzinnego miasta. Po raz pierwszy w życiu był tak daleko od domu. 
   - Dom – rzekł. - Ty już nie masz domu, Totamonie. Nie masz rodziny i przyjaciół, zostałeś sam.
   Nie zabrał z pałacu zbyt wiele. Niedaleko paliło się ognisko, rozpalone z zebranych naprędce gałęzi, obok którego leżał cienki koc. Pod pobliskim drzewem stał niewielki plecak mieszczący cały dobytek księcia. Totamona nie bardzo obchodziło, co się z nim stanie. Od kilku dni nie miał nic w ustach, a sypiał po kilka godzin dziennie. Nieśmiertelność odmieniła jego ciało, ale nie można żyć tak w nieskończoność.
   Jego wygląd też postawiał wiele do życzenia. Swoje białe włosy miał spięte w kucyk, lecz pojedyncze kosmyki odstawały niesfornie na wszystkie strony. Na lewym policzku i rękach miał ślady zadrapań i cały był lekko pobrudzony. Strój też nosił już ślady uciążliwej wędrówki. Jedynie jego oczy były tak samo granatowe jak niegdyś, tak samo głębokie i przepełnione wielką duchową siłą. 
   - Powinieneś w końcu przestać krążyć wokół miasta i zacząć w końcu to nowe życie, na które, chcąc nie chcąc, zostałeś skazany – powiedział sam do siebie.
   Nie miał jednak pojęcia dokąd iść. Chociaż znał sekret ojca, nie miał pojęcia, czy na świecie żyją jeszcze jacyś ludzie, którzy mogliby przyjąć go do swej społeczności. Zaśmiał się, kiedy o tym pomyślał. Marline czuła się taka skrzywdzona, że nie dopuszczono jej do wszystkich faktów, lecz on sam wiedział niewiele więcej od niej. Gavius nigdy nie mówił, co znajduje się poza Ordis i nikt z jego ludu nie śmiał opuścić granic miasta. 
   Totamon też bał się być. Nieraz słyszał, jak ludzie przekazywali sobie szeptem informacje o zaginionych, którzy kilka dni później znajdowano na obrzeżach miasta, na wpół zjedzonych przez dzikie zwierzęta. Sam zresztą spotkał już kilka przedziwnych stworzeń o przerażających paszczach i ostrych pazurach, lecz zawsze w ostatnim momencie udało mu się je pokonać. Nie wiedział jednak, czy każda kolejna napotkana bestia nie okaże się jego ostatnią. 
   Mimo wszystko, był jednak dość spokojny o swoje bezpieczeństwo. Nie był przecież pierwszym lepszym mężczyzną wygnanym do nawiedzonego lasu, tylko całkiem potężnym, nieśmiertelnym czarodziejem. Bardziej bał się o miasto, bo miał wrażenie, że opuszczając je, pozostawił Ordis całkowicie bez ochrony.
   Czerwcowe noce są krótkie i ciepłe. Totamon odetchnął z ulgą, że nie wygnano go w listopadzie. Trochę szkoda, że nie doczekał upragnionego letniego balu. Miał iść z Elane, ona tak bardzo czekała na tę niezwykłą uroczystość. 
   - Bal nie jest odpowiednim sposobem na celebrowanie wielkiego święta, jakim jest przesilenie letnie – powiedział do siebie, opierając ręce na biodrach. - To dzień chwały dobrych duchów lasu i ludzie powinni oddawać im tego dnia cześć, a nie się bawić i upijać winem do nieprzytomności.
   Wtem w jego umyśle pojawiła się idea, by celebrować to święto tak, jak powinno się to robić: kontemplując duchową energię i radując się obecnością dobrych duchów. Kompletnie nie miał jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. 
   Nagle mroki nocy rozświetliły dwa, żółte ślepia, mrugające do niego gdzieś zza pobliskich krzaków. Chłopak westchnął tylko i przyzywając swoją moc, w razie gdyby była nagle potrzebna, wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia. Trzymał na niej kilka ziaren słonecznika, które wziął jeszcze z domu.
   - Chodź, nie zrobię ci krzywdy – powiedział do zwierzęcia. - Pewnie jesteś głodny, co?
   W tym momencie, zwierz mrugnął swymi żółtymi oczami, po czym Totamon doszedł do wniosku, że potwór z całą pewnością robi się mniejszy. Oczy także przestały być żółte i stały się zupełnie normalne, czarniutkie jak u małego leśnego zwierzątka. Po chwili, zza krzaka nieśmiało wyszła mała, biała myszka, popiskując cichutko i rozglądając się nerwowo dookoła.
   - Widzę, że ty boisz się mnie nawet bardziej, niż ja wcześniej ciebie! - zaśmiał się cicho, rzucając jej jedno ziarenko, które ta złapała w łapki i zjadła. - Pamiętaj jednak, że w każdej chwili możesz zmienić się w tego wielkiego potwora z żółtymi oczami, którym przed chwilą byłaś.
   Myszka zjadła jeszcze dwa ziarenka, po czym zniknęła w zaroślach. Totamon połknął jedno ziarno, po czym położył się na kocu. Nie chciało mu się dokładać drewna do ogniska, więc wypaliło się, pozostawiając po sobie kilka żarzących się kawałków dębiny. Chłopak usiłował zasnąć, lecz jego głowa pełna była kłębiących się myśli. 
   - Jak to możliwe, że ten drobny gest zamienił tego potwora w małą myszkę? Czyżby cały strach naszego ludu dało się rozwiać w tak prosty sposób? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi.
   - Życie jest pełne niespodzianek – czuły głos dobiegał gdzieś z ciemności. - Zawsze powtarzałam twojemu ojcu, że nie potrzeba wiele, żeby świat poza miastem stał się dla niego bardziej przyjazny, lecz on nigdy nie chciał mnie słuchać.
   Minęło całe dwadzieścia lat, odkąd Totamon ostatni raz słyszał jej głos. Było to krótko przed narodzinami Anirona. Przypominał mu on dzieciństwo. Beztroskie czasy, gdy wraz z Hivarrą biegał po pałacowych korytarzach i oblewał ją wodą. Darienna zawsze się śmiała, gdy jej dzieci bawiły się razem. Tak dużo czasu minęło, odkąd Totamon po raz ostatni widział matkę.
   Odruchowo skierował swoją dłoń w stronę ogniska i wytrysnął w nie strumieniem wody. Zaklął pod nosem. Ciągle zapominał, że jego moc zamykała się w obrębie wody oraz kilku innych zdolności, jak na przykład telekineza. Ogień jednak zapłonął. To matka użyła swojej mocy, by wykrzesać do na nowo. 
   Oczy chłopaka rozbłysły, gdy ujrzał ją w świetle ogniska. Była tak samo piękna jak w dniu, gdy widział ją po raz ostatni. Ubrana była w zwiewną kremową szatę, połyskującą i mieniącą się w blasku ognia. Jej włosy były takie same jak jego, białe jak śnieg, a oczy szare niczym zimowy zmierzch. 
   - Widzisz synu – zaczęła, patrząc Totamonowi w oczy. - Tutejsze zwierzęta mają prawo czuć się nieszczęśliwe, a złe duchy nadają im wtedy groźne postaci. Ja wcale im się nie dziwię. Odkąd Gavius zdobył Mizurię i ukrył Ageon wewnątrz pałacu, jego blask nie dociera już do lasu, który stał się mroczny i posępny.
   Totamon uśmiechnął się krzywo. Kto by pomyślał, że cały czas chodziło właśnie o to. Czyżby Vaeria miała rację? Na pewno jej intencje nie były na tak bardzo negatywne, jak wydaje się chociażby Karii. Może i na początku chciała dobrze, lecz żal za wyrządzone krzywdy i pragnienie zemsty na Gaviusie sprawiły, że stała się krwawa i bezwzględna. 
   - Ale teraz światło powróciło – powiedział w końcu.
   - Jestem z ciebie taka dumna, synu. - Darienna uśmiechnęła się i pogłaskała Totamona po głowie. - Zawsze się bałam, że dzieci Gaviusa będą takie jak on. Tego najbardziej lękałam się przed śmiercią, że gdy mnie zabraknie, nie będzie nikogo, kto nauczy was, jak być dobrym. Całe szczęście, że nie potrafił użyć Ageonu. Dziękuję ci, że go nam przyniosłeś.
   Totamon zaniemówił i wytrzeszczył szeroko oczy. Nie miał pojęcia, skąd matka wiedziała, że zabrał kryształ z pałacu, ale nie zamierzał oddawać go duchom lasu. W sumie to sam prawie o nim zapomniał. Zabrał go już dawno, podstawiając na jego miejsce bezużyteczny, fioletowy kamień. To właśnie Ageonu użył, żeby uczynić siebie nieśmiertelnym. Teraz wszystko wydało mu się oczywiste. To dlatego potwory garnęły się do niego, a ten ostatni zmienił w małą mysz. Bo wyczuwały u niego moc kryształu. 
   - Musisz się spieszyć – rzekła, wstając z koca, na którym siedziała obok syna. - Ja muszę wracać do Zaświatów, ale miałam przekazać ci wiadomość, że Wielki Duch czeka na ciebie w lesie. Kiedy dasz jej Ageon, użyje jego mocy, by przywrócić pamięć mieszkańcom Ordis, a wtedy poprowadzi swą armię, by obalić władzę twego zbrodniczego ojca.
   - Chyba chciałaś powiedzieć, że twej zbrodniczej córki. - Totamon nie wiedział już, co się dzieje. Wszystko działo się tak szybko. Taki natłok informacji w jednej chwili. - A zresztą, kim jest Wielki Duch?
   Darienna uśmiechnęła się, jakby książę zapytał o coś całkowicie oczywistego i przewróciła oczami. 
   - To bardzo potężna istota magiczna. Ageon kiedyś należał do niego i powinien mu zostać zwrócony. 
   - Ale ja nie chcę mu pomagać! - wybuchnął w końcu Totamon. - Mam gdzieś to durne miasto i nieustanne walki o władzę. Myślisz, że tam jest tak cudownie? Vaeria porywa czarodziejów i odbiera im moc, Hivarra od lat manipuluje ojcem, a Karia knuje od kilku lat, byle by tylko zdobyć większe wpływy od ojca. Nie potrzebujemy kolejnej rewolucji. Moje wygnanie z miasta podobno powstrzymało jedną. Kogo będzie trzeba wygnać, żeby zapobiec kolejnej?
   Książę odwrócił się od matki i zalewając ognisko strumieniem wody, zaczął biec przed siebie. Chciał uciec jak najdalej od niej, chociaż tak bardzo tęsknił za nią przez te dwadzieścia lat, nie był w stanie spełnić jej oczekiwań. Nie chciał tego. Łzy płynęły mu po policzkach. W pewnym momencie poczuł znużenie i oparłszy się o drzewo, osunął się na ziemię. 
   W lesie panowała cisza. Daleko na wschodzie widać było już pierwsze promienie słońca, przedzierające się przez gęstwinę liści. Nagle zobaczył białą mysz, siedzącą na kamieniu. Nie miał wątpliwości, że to ta sama, którą wcześniej nakarmił. Po krótkiej chwil myszka schowała się za kamieniem, lecz po minucie ponownie na niego weszła, zapiszczała i znów się schowała. Totamon zrozumiał, że namawia go, by za nią poszedł. 
   Chłopak wstał spod drzewa i włożył rękę do kieszeni. Kiedy wymacał, że Ageon wciąż spoczywa na swoim miejscu, odetchnął z ulgą i wskoczył na kamień, na którym wcześniej siedziała mysz i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł ją dopiero po chwili. Stała po rozłożystym bukiem, na skraju dużej polany. Kiedy zdała sobie sprawę, że Totamon ją widzi, wbiegła na wilgotną od porannej rosy trawę, oświetlonej przez wschodzące słońce polany. 
   Cztery masywne postumenty, nagryzione zębem czasu i gęsto porośnięte bluszczem znajdowały się na środku. Na każdym z nich znajdowała się kamienna misa. Gdy Totamon podszedł bliżej, dostrzegł świetlistą wodę, nieustannie poruszającą się w pierwszej misie, grudę ziemi w drugiej, a w pozostałych płomień i kulę powietrza. Dopiero wtedy rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że wokół polany znajduje się jeszcze kilka starych filarów, które zapewne podtrzymywały dawno nieistniejące sklepienie.
   - To starożytna świątynia czterech żywiołów! - powiedział książę do siebie, po czym włożył rękę do misy z wodą.
   Uczucie, które go ogarnęło, było niesamowite, jakby kojący chłód spływający z jego głowy na całe ciało. Znał magię wody i wiedział, że gdyby był zwyczajnym niemagicznym człowiekiem, w tym momencie posiadłby jej sekrety. Nie zastanawiając się długo, wziął do ręki grudę ziemi, i natychmiast poczuł glebę pod swymi stopami, a w nozdrza uderzył go aromat leśnych kwiatów.
   Szybko odłożył ziemię i delikatnie wsadził palec w płomień tańczący w trzeciej misie. Poczuł, że niespodziewane gorąco rozrywa jego klatkę piersiową, lecz szybko zaczerpnął do jądra swego jestestwa i ukoił skołatane ciało. Serce waliło mu piersi jak oszalałe, gdy brał do ręki powietrzną kulę. Nagły podmuch wiatru uniósł go wysoko, ponad wierzchołki najwyższych drzew. 
   - Jestem czarodziejem! - zawołał pełen euforii. Wiatr już dawno ustał, lecz on, dzięki swojej magii wciąż szybował w powietrzu. W oddali widział Ordis, budzące się do życia po kolejnej nocy, a Las Duchów zdawał się nie mieć kresu. Jedynie na wschodzie widać było odległy brzeg Lazurowej Zatoki.
   Totamon spłynął delikatnie na ziemię, do pradawnych ruin świątyni i wziął do ręki Ageon. Nie był już fioletowy, lecz mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Chłopak uśmiechnął się promiennie i podniósł go do góry, zalewając kolorami całą polanę. Wszystkie nocne potwory, czające się na obrzeżach wychyliły się i zaczęły łapczywie chłoną uwolnione moce. Szybko przybrały naturalne postaci małych, leśnych zwierzątek. 
   Książę schował kryształ do kieszeni i wyciągnął przed siebie dłonie. Złączonymi mocami wszystkich czterech żywiołów wzniósł rozsypane dookoła kamienie, które na nowo utworzyły kolumny i sklepienie tego świętego miejsca. Dokonawszy tego szlachetnego dzieła, odwrócił się w kierunku Ordis i złożył ręce na piersi.
   - Szykuj się na mój powrót, ojcze! - zawołał donośnym głosem, po czym roześmiał się w głos.

6 komentarzy:

  1. Ale się to pięknie złożyło. Mój piękny dzień po chorobowej przerwie, a tu rozdział. Idealnie. Nie znoszę pisać na klawiaturze, długopisem w sumie też i w ogóle, jak jestem świeżo po przyjściu z dworu i mam zmarznięte palce. Okropieństwo... Ale dobra, już do rzeczy przechodzę. Właśnie rano i w południe patrzyłam, czy jest rozdział a tu pustka i rzeczywiście myślałam, że nic dziś nie dodasz. Miła niespodzianka. Tak, streszczenie się przydaje. Nie wiem, kiedy u mnie wreszcie je dodam, ach. Ej, faktycznie nie było tego fragmentu. Nie tylko ty nie dopatrzyłeś, ale i czytelnicy, więc nikt by nie zauważył i mogłeś poprawić po cichu, hehe. Niesamowicie mi się ten fragment z księgi podoba. Nie mogę sama dojść, o co mi chodzi z tym, że ta woda coś mi przypomina. No wiesz, metafora i zastąpienie czegoś, kogoś wodą. Ach, to takie frapujące uczucie, gdy masz coś na końcu języka i za nic w świecie nie możesz tego wydobyć. To wdrapywanie się na kasztanowiec trochę dziwne. Dobrze, że to rodzina, heh, bo mogłoby być naprawdę dziwne i niezręczne. ,,Dobranoc Elane'', ach, pamiętasz te sprawę z interpunkcją i bezpośrednim zwróceniem się do kogoś? Znajdź różnicę między ,,Jedźcie, dzieci'' a.... ,,Jedźcie dzieci''. Cóż, to tłumaczenie wbiło mi się w pamięć, bo bardziej przejrzyste być chyba nie mogło. Kiedyś się zastanawiałam, jak czuje się nieśmiertelny na głodówce. Umrzeć z głodu nie może, ale przecież na pewno w jakiś sposób, może bardziej psychiczny (Jezu, jak to brzmi) mu to doskwiera... Chyba nigdy nie zapamiętam imion, w tym rozdziale przewinęło ich się naprawdę dużo, a kojarzyłam dwie osoby. No muszę się podszkolić, muszę, bo na tym stracę. Rozdział bardzo mi się podobał. Liczyłam na coś bardziej przełomowego, jak pisałeś, ale oczekiwania były duże przez ten wstęp i troszkę się zawiodłam. No niby hiper zaskakująca scena, aż mi policzki zapłonęły. Jednak naprawdę nieźle. Końcówka trochę... dziwna i w ogóle t a scena, ale takie lubię.
    Trzymaj się, powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omg, przepraszam z tą interpunkcją. Wiem o tym, tym razem to było zwykłe przeoczenie :P
      Odnośnie nieśmiertelnych i ogólnie "istot fantasy" to chyba każdy autor ma swój pomysł na nich i między innymi na takie rzeczy, jak odczuwanie głodu.

      Imion chyba nie było aż tak dużo :D Totamona i Elane wszyscy znają, Gavius i Darienna to rodzice Totamona, Karia to siostra Elane, Vaerię też chyba wszyscy kojarzą :D

      Dziękuję za miłe słowa! I za Twoją radość, że dodałem rozdział, to dużo dla mnie znaczy...
      Ja się cały czas jaram tym, że Totamon ma moc wszystkich żywiołów :D

      Usuń
  2. Ops, przepraszam za to przesunięcie w czasie i nie przeczytanie, ale jakoś nie mogłam sie do tego zabrać ;( No ale jestem ;3
    Świetnie obserwuje się to, jak się rozwijasz. Twoja treść jest bogatsza o piękniejsze, dokładniejsze opisy, co od razu jest przyjemniejsze nie tylko dla oka ;]
    "Jedynie jego oczy były tak samo granatowe jak niegdyś, tak samo głębokie i przepełnione wielką duchową siłą."- tym opisem skradłeś mi serce! Jest taki piękny, głęboki, już dawno nie spodobało mi się tak bardzo jedno zdanie ;]
    Cały rozdział o Totamonie, no wiesz jak poprawić mi humor! Kurczę, niby do każdego bohatera tej powieści czuje silne uczucia, no ale jednak Totamon to co innego ;3 Stworzyłeś go w taki idealny sposób, że lepiej nie potrafię sobie wyobrazić. Niby chamski, a jednak w środku kipi od silnych uczuć. Do tego jego wygląd, przysposobienie do życia.. To roześmianie się na samym końcu jest świetne, wyobrażam je sobie jako triumfalny śmiech, z nutką uroczego, zawadiackiego spojrzenia. Mam nadzieję, że kiedyś nagrają film na podstawie i będę jedną z jego miłości XD Oooo tak, to całkiem dobry pomysł, nie sądzisz? ;p
    Uwag tym razem jakoś nie mam, chyba zrobiłeś mi pranie mózgu tym Totamonem i nie umiem się do niczego przyczepić. Zacznij pisać gorzej, bo to chwalenie zaczyna być nudne! :D Życzę weny i dalej tak świetnych rozdziałów. Ave Totamon :D
    /Agrafka
    you-always-be.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały tydzień czekałem na Twój komentarz i w końcu się doczekałem! Wiesz, ja mam nadzieję, że moje prace zostaną kiedyś zekranizowane, czasami już nawet w myślach dobieram sobie obsadę xD

      Jeśli o mnie chodzi, to Totamon również zajmuje szczególne miejsce w moim sercu (gadam o nim różnym ludziom non stop od kilku ładnych lat...) i mam jeszcze dużo planów wobec niego ^_^

      Usuń